Forum sojuszu PRADRAGONS
Forum Prawdziwych Smoków!!!
Obecny czas to Czw 11:03, 21 Lis 2024

Opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum Forum sojuszu PRADRAGONS Strona Główna -> Wasza Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Autor Wiadomość
k2mcioq
Dojrzały



Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Czw 10:41, 09 Lut 2006    Temat postu:

Spróbuje również......

Zakon Valherru: Tajemnica żywej twierdzy


Prolog:

Hrothgard uniósł w ręcę źdzbło czarnej trawy. Przymrużył oczy skupiając się na odległych górach Teckich, mieląc w potężnej dłoni znalezisko.
"Byli tu"-pomyślał, po czym schował ją[trawę] w kieszeni swych brązowych od brudu spodni. Cięzkimi krokami maszerował ku górom w nadzieii odnalezienia legendarnego Króla Hemotów(króla bezlitosnych wilków o długich na 30 cm. pazurach i grzbietem zdobionym złotymi łańcuchami. Wargi mu zadrżały. W owej chwili przypomniał sobie jak to Hemotowie z rozkazu króla wybijali jego wioskę. Mordowali wszystkich bez litości. Tylko on zdołał ujść z życiem dzięki swej zręczności i szybkiemu posługiwaniu się rubinowym sztyletem(Jedyna pamiątka po jego ojcu) Spuścił głowę, chwycił mocniej rękojeść .....sztyletu i z całą siłą zamachnął się w tył.
-Ssssss- dobiegał głos z miejsca gdzie przed chwilą cisnął sztyletem
-Czego chcesz-zapytał Hrothgard lodowatym głosem
Przed nim pojawiła się dziwna postać o krwawych oczachi szyderczym usmiechu, tak denerwującym że gdybyście go zobaczyli to z pewnością go zabili.
-Jestem Tahima,napewno o mnie słyszałeś-mówiła postać krążąc wokół niego- Miałam za zadanie Cie....
-Kto kazał Ci mnie sledzić?!-Zapytał oburzonym głosem,przewidując dalsze jej słowa
-Zakon Valherru......

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Doom
Dorosły



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań


PostWysłany: Czw 17:38, 09 Lut 2006    Temat postu:

Dzień piąty
1 stycznia 766 roku po nadejściu Ciemnych Dni

Wieczór(...).Obóz rozbiliśmy przy pobliskim strumyku który wypływał z pobliskich gór Flurn. Postanowiłem opisać wczorajszą walkę żeby każdy kto zajrzy w mój dziennik wiedział co przeżyliśmy na Polach Flurn, bo tam właśnie miało miejsce całe zdarzenie.

Opis bitwy:

Biegliśmy ile sił w nogach(...). Krew gotowała się nam w żyłach(...). Nie mogliśmy zawieść naszych braci, którzy walczyli o ocalenie mojej rasy. Weltir wraz ze swoim oddziałem kuszników ruszył prawą stroną. Topornicy ruszyli lewą, ja natomiast wraz z Gwardzistami ruszyłem środkiem. Gdy zbliżaliśmy się do walki w naszą stronę zostały wystrzelone strzały. Chyba nikt od żadnej nie zginął ponieważ nasze tarcze posłużyły nam za osłonę. Z prawej strony w powietrze wzbiła się salwa strzał naszych kuszników. Ze strony przeciwnej widziałem jak powietrze rozcinają błyski toporów, które cięły orkowe łby. W wirze walki udało mi się dostrzec bardzo dostojnego krasnoluda, był to prawdopodobnie Torus, syn Tyratusa, brat mojego ojca. Władał toporem tak jak elf włada łukiem czyli perfekcyjnie. Jego ciosy były o tak ogromnej sile, że ciała orków rozłupywał na pół, mimo grubych pancerzy. Liczebność wroga była z dwa, a nawet trzy razy większa od naszej, ale mając przy boku krasnoluda Torusa żadna armia nie była straszna. Mimo liczebności wroga odnieśliśmy zwycięstwo. Musiałem się spotkać z Torusem i spytać jakie złe wiatry musiały go przywiać w to straszliwe miejsce.

Tu kończę opis bitwy(...)

Torus był tak samo zdziwiony moim pobytem tutaj jak ja jego. Na Góry Tyratus najechał wróg tak samo jak na nasze. Lud Torusa został wypędzony. On natomiast postanowił odnaleźć to samo miejsce co ja. Opowiedział mi o wizjach jakie miewał on sam. Zgadzały się z tymi które miewał mój ojciec. Może przez to, że byli braćmi? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Zatem mój wuj również szuka tego miejsca co ja, czyli cała rasy krasnoludów miała się zjednoczyć w obliczu wojny z wrogiem którego nie znałem. Wiedziałem tylko, że orkowie przybywają spod Góry Ognia. Chciałem spytać Torusa czy wie coś na ten temat jednak zmęczenie przyćmiło moje zmysły i sprawiło, że musiałem iść spać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Doom dnia Wto 1:45, 14 Lut 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Doom
Dorosły



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań


PostWysłany: Nie 23:18, 12 Lut 2006    Temat postu:

Dziennik Elonura

Dzień szósty
2 stycznia, 766 roku po nadejściu Ciemnych Dni

Wraz ze świtaniem następnego dnia powstała nowa nadzieja. Torus, dostojny siwobrody krasnolud, mój wuj został moim towarzyszem. Gdy po porannej strawie usiadłem wraz z Torusem przy wschodnim brzegu strumienia, me serce wypełniała nadzieja jakiej jeszcze nigdy nie doznałem. Wiedziałem, że ktoś taki jak Torus, syn Wielkiego Tyratusa, jednego z pierwszych krasnoludów, który żył blisko pięćset lat może poprowadzić wszystkie krasnoludy do naszego celu. Jednak wciąż nie wiedziałem co nim jest. Postanowiłem więc spytać Torusa o to co mnie dręczy od samego początku. Gdy zapytałem Go czy wie dokąd mamy zmierzać powiedział, że nie i chciał pilnie zobaczyć moje zapiski, a raczej mojego ojca. Oglądał je przez jakieś dwie godziny. Kiedy skończył uśmiechnął się do mnie, co mi przypomniało mego ojca Elorusa. Powiedział, że wie gdzie musimy iść, po czym wziął fajkę ze swojej kieszeni i wypełnił ją fajkowym zielem. Jednak mimo wszystko chciałem wiedzieć więcej. Dokąd tak naprawdę mamy iść, kto jest naszym wrogiem i czy nasza rasa przetrwa.

Torus rozpalił fajkę i zaczął opowieść:
Owa Góra Ciemności była zamieszkiwana przez Timonis i jej męża Timona. Para ta była niezmiernie okrutna i rządna śmierci wszystkich ras Ulinoru, naszego świata. W tym celu musieli zniszczyć ludzi, elfów i nas krasnoludów. Z czasem nawet swoich żołnierzy orków i ogrów, którzy na razie służą jako armia. Chcieli oni stworzyć nową rasę, która byłaby im posłuszna, rasę Ciemności. Torus nie wiedział jak ma ona dokładnie wyglądać, ale wiedział, że okrucieństwem przerośnie orków.
Mimo, że kiedyś próbowałem zrozumieć zapiski nie byłem w stanie nic z nich zrozumieć. Moje ręce zostały stworzone do innego rzemiosła. Jednak Torus potrafił i walczyć i rozmyślać.
Kraina do której zmierzamy to ogromne lasy, wielkie góry z mnóstwem surowców wewnątrz i wspaniałe trawiaste równiny. Kraina niczym Ulinor przed wkroczeniem ciemności. Ziemia Obiecana jednak znajduje się na ogromnej wyspie na morzu elfów zwanym Hirol, którego żadna z orkowych stóp nie przekroczy. Żeby tam dotrzeć musimy przeprawić się przez Góry Timon zamieszkiwane przez naszego wroga.

Kiedy Torus skończył opowieść i dogasił fajkę dzień miał się ku końcowi. W obozie słychać było tylko bicie młota o kowadło. W niektórych namiotach jeszcze słychać było biesiadne śpiewy, które śpiewano na moją i Torusa cześć. Wstałem na nogi które ścierpły tak, że prawie ich nie czułem pożegnałem się z Torusem i poszedłem do swojego namiotu. Wuj postanowił jeszcze zostać i porozmyślać.

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Doom
Dorosły



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań


PostWysłany: Wto 2:03, 14 Lut 2006    Temat postu:

Dziennik Elonura

Dzień siódmy
3 stycznia, 766 roku po nadejściu Ciemnych Dni

Z samego rana obóz był spakowany i gotowy ruszać w drogę. Strumyk szumiał w oddali. Niebo tego dnia była niebiesko-szare. Wyruszyliśmy(...). Wraz z Torusem szliśmy na początku. Gawędziliśmy o planach rozbudowy naszego przyszłego królestwa. Zostawiliśmy za sobą Pola Flurn. Jakieś trzydzieści mil dzieliło nas od miasta ludzi zwanego Rytus, które słynęło z niezwykle dobrych jak na ludzi łuczników. Wędrowaliśmy przez równinę Glikoris, na której swego czasu znajdowało się piękne miasto ludzi zza morza. Jednak po nastaniu ciemności wszyscy Ci ludzie opuścili Ulinor. Podczas przemarszu przez tą ogromną równinę Torus zaczął snuć opowieść o pewnym człowieku, który kiedyś żył w Rytus i pochodził podobno z elfa i człowieka. Wuj opowiedział mi o nim jako o osobie niezwykle dzielnej i silnej, a jednocześnie zwinnej i szybkiej. Dowiedziałem się, że ów pól elf zwał się Sytarus i był założycielem Rytus. Byłem niezwykle ciekaw jak mógł powstać ktoś taki jak Sytarus. Jednak jeszcze bardziej pragnąłem wiedzieć czy ktoś z jego rodu jeszcze żyje. Gdy moje uszy upajały się dostojnym słowom rzucanym przez usta mego wuja zorientowałem się, że jesteśmy na skraju lasu otaczającego Rytus od strony wschodniej .Owe miasto od wschodu było otoczone lasem w którym się znajdowaliśmy, natomiast od północy górami Girol. Od południa odgradzała je największa rzeka Ulinor zwana Hinis. Od południa biegł gościniec który niegdyś prowadził do kraju wroga, teraz jednak został przerwany z oczywistych powodów. W lesie postanowiłem wraz z Torusem rozbić obóz w celu zaplanowania dalszych poczynań. Torus rozpalił swoją fajkę i zaczął rozmyślać. Ja w tym czasie postanowiłem się przejść po lesie. Przystanąłem obok strumienia i napiłem się wody. Cudowne orzeźwienie sprawiło, że czułem się świeżo, a moje siły zostały odnowione. Nagle przed moimi oczami coś się poruszyło. Szybko niczym elf, ale niemożliwe byłoby zobaczyć elfa w tych stronach. Pomyślałem, że musiało mi się coś przewidzieć. Usiadłem i zacząłem myśleć nad przyszłością. Gdy tak myślałem coś chwyciło mnie za gardło z wielką siła. Próbowałem się wyrwać jednak przed oczami pojawił się elf lub człowiek który mierzył łukiem prosto w moje czoło. Zaprzestałem próby wyzbycia się z chwytu jaki założył na mym gardle ktoś bardzo silny. Istota stojąca przede mną spytała co robię nad Świętym Strumieniem Rytus. Nie mogłem odpowiedzieć gdyż tym samym sprowadziłbym niebezpieczeństwo na mój lud. Powiedziałem, że zmierzam do Rytus w celach handlowych, a reszta to nie ich sprawa. Do końca życia będę tego żałował. W tym samym momencie pól elf przede mną zaczął mamrotać jakieś słowa i błysnęło światło z jego oczu, Osunąłem się na ziemię z głuchym łoskotem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
DRAGAN CZERWONOSKRZYDŁY
DRAGON HEART



Dołączył: 17 Lis 2005
Posty: 3138
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ŁÓDZ


PostWysłany: Czw 20:21, 16 Lut 2006    Temat postu:

DRAGONS

Rozdział II

Karczma

Czyli miejsce porządnych burd, chorobliwego pijaństwa i wszelkich zachowań pozamarginesowych. Krótko mówiąc, miejsce w który każdy pożądny obywatel nieprzebywa. Ale oni są inni...

Karczma "Pod Podbitym Okiem" była typowym przedstawicielem całej lini karczm rozmieszczonych po obu stronach ulicy "Więzów" w mieście Wrota Baldura. Miejsce jakich wiele w dzielnicy portowej wielkiego miasta, wyrużniała sie tylko jeszcze wiekszą średnią burd kończących się przynajmniej kilkoma zgonami klientów, niż pozostałe karczmy razem wzięte. No miała jeszcze jedną rzecz która ją wyrużniała. Taki drobny szczeguł który miał na imie Skreg i był barmanem w karczmie. Niebyłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, ze Skreg był wielkim zielonkawo-zgniłym Trollem. Ale nikomu to na dłuższą metę nie przeszkadzało bo gdy kto wyrażał otwarcie niezadowolenie z powodu obeczności trolla w karczmie szybko milkł by już się więcej nie odezwać... w życiu.
Byłby to kolejny zwykły dzień (może tylko trochę bardziej deszczowy) w tej karczmie zakończony 1 zgonem klienta by podtrzymać ich średnią jak i"dobrą" reputację "Podbitego Oka" gdyby nie...

Dzwi otworzyły sie z przerażliwym zgrzytem zresztą jak zawsze, goście w karczmie niemal jednomyślne pomyśleli, że najwyższy czas by ktoś naoliwił te zawiasy. Do środka wlało się dużo wody z deszczu bo wiatr zaczął wiać dokładnie w stronę dzwi karczmy.
W progu stanęła szara postać. Gdy zrobiła krok naprzud wszyscy wewnątrz ujrzeli ją w całej swojej okazałości. Był to potężnie zbudowany krasnolud. Pierwsze co rzuciło sie w oczy klientom był jego wzrost, z reguły przecietny krasnolud nie osiagał nawet 1m 30 cm wzrostu a ten tutaj miał 140 cm! Gdy przyswoili sobie tę informację, zaczeli się przylądać dokładniej przybyszowi. Miał On długą czarną brodę sięgającą mu aż do pasa. Na jej końcach miał zawieszone na przemian miniaturowe młoty i sierpy, zroboine prawdopodobnie ze złota. "Młoty to normalne ale po co te sierpy i co one do jasnej cholery znaczą!?" zaklęli w myślach goście. Brodacz miał na sobie zbroję łuskową, na plecach pod olbrzymią pawężą znajdował się plecak i kołczan ze strzałami. Za pasem po jego prawej stronie znajdował sie grożnie wygladający topór. Po drugiej stronie paska ze srebrną klamrą w kształcie smoka wisiała przypieta do niego pochwa a w niej krótki łuk. Do prawej nogi miał przypiety mały młot do rzucania a do lewego buta małą pochwę ze sztyletem w środku. Całość dopełniał rogaty hełm w kształcie demona na łbie przybysza. Większośc klientów karczmy zanotowała sobie w głowie by nie zadzierać z tym gościem. W sumie mało kto by sie nie zgodził z taką oceną jeśli widziałby tak uzbrojonego Krasnala z klatką piersiową jak pełna beczka piwa i ramionami grubymi jak nogi niektórych ludzi. Po kilku krokach brodacza wszedła do karczmy kolejna postać.

Była dużo wyższa niż krasnolud. Niemal dotknęła czubkiem głowy górną framugę dzwi (która znajdowała sie na wysokości ponad 1m 85 cm nad ziemią), kiedy przechodziła przez próg. Wniosła ze sobą kolejne litry deszczowej wody do środka. Pogoda była naprawdę paskudna nawet jak na dzielnicę portową. Gdy wszedła do środka i swiatło z kominka ją oświetliłoklientela ujrzała człowieka. Przynajmniej takie mieli pierwsze wrażenie bo jak się dokładniej przyjrzeli nowemu to zauważyli kilka cech szczególnych które podsuwały jedyne możliwe rozwiazanie, nie był to w 100% człowiek, musiał on mieć jakąś niebiańską domieszkę . Jego rysy były delikatne niemal dziewczęce, nie znajdował sie na nich nawet jeden włosek. Idealnie gładko ogolony przybysz miał też dużo jaśniekszą cerę niż większośc znanych ludzi. W świetle rzucanym przez kominek wydawał się momentami jakby jego skóra miała kolor złoto-niebieski. Na głowie nie znajdowywało sie nic z wyjątkiem krótko ostrzyżonych kruczoczarnych włosów. Był czysty i zadbany co stanowiło całkiem ciekawy kontrast z lekko brudnym i potarganym krasnoludem który wszedł przed nim. Ale najbardziej niezwykłe w jego wyglądzie były oczy. Te złote kule wydawały się wręcz świecic w lekkim pólmroku sali. Miał na sobie założona srebrno-niebieską koszulke kolczą a na plecach z wyjątkiem plecaka znajdowała sie duża metalowa tarcza. Przy prawym biodrze wisiał ciężki buzdygan. Z drugiej strony wisiała lekka kusza która z każdym krokiem niebiańskiego chłopca kiwała się w tę i weftę jak wielkie wachadło w zegarze, zresztą tak samo zachowywał się buzdugan. W cholewie prawego buta miał schowany sztylet a do lewego został przywiazany zasobnik z bełtami. Od całej sylwetki zdawało się czuć aurę dobroci oraz szczęścia. Przybysz z planów wyzszych poszedł za śladami krasnala i usidł przy tym samym stole co poprzednik. Jeśli goście karczmy myśleli, że to ostatni na dziś tak dziwny podróżnik to nie mogli mylic sie bardziej. Dosłownie kilka chwil póżniej nim dzwi za poprzednikiem zdążyły się zamknąć wkroczyła trzecia postać.

Nowy musiał aż sie schylić by wejść do środka. Miał gdzieś tak 2m wzrostu ale razem z jego kapeluszem o szerokim rondzie mierzył nawet wiecej. Odrazu po wejściu z kapelusza spłynęło wiele wody jak z rozłożonego parasola. Gość przystanął na chwile by resztki wody wniesione na jego czarnym płaszczu spłynęły na podłogę. Jego nakrycie otulało jego postać tak szczelnie, ze żadna kropla deszczu nie miała sans dostać się podspód ani nawet najbystrze oko nie moglo dostrzec co znajduje się podnim z wyjątkiem czubków czarno-czerwonych butów. Jedynie Ci co mieli szczęście doszczegli lekkie wybrzuszenie z lewej strony płaszcza. Mógł się tam znajdować jakiś miecz lub kij albo bóg wie co jeszcze. Lecz myśl o tym, że przybysz nie ma widocznej broni ani zbroji wcale nie wpłynęła pozytywnie na poczucie bezpieczeństwa wśród klienteli. Wręcz przeciwnie, gdy co bystrzejszy skojarzyli ze sobą te dwa fakty jakimi było brak broni oraz aura tajemniczości wokół tego osobnika i doszli do przerażającego wniosku który nasuwał im się sam na koniec myśli: Czarodziej! Gdy do tych mądzrzejszych dotarła ta informacja zaczęli się nerwowo przyglądać nowemu zagrożeniu. Ich przerażenie wzrosło gdy "potencjalne niebezpieczęństwo" zdjęło z gracją i zwinnością kota swój czarno-czerwony kapelusz z wielkim rondem. Początek ogledzin twarzy przybysza nie wywoływał większych emocji może z wyjątkiem u przedstawicieli płci pięknej która z reguły nie przebywała w tym lokalu, a dzisiaj bynajmniej nie zrobiła wyjątku. W takim razie lśniące, kruczo czarne włosy obciete na krótko i starannie uczesane oraz jeszcze starranniej przycięte wąsy które przy kończach skręcały w dół i łączyły sie z równie dokładnie przystrzyżoną którką brodą nie wzbódziły żadnych reakcji chemicznych w organizmach oglądających. No może z wyjatkiem jednego gościa stojącego w kącie sali. Ale i jemu chęć na amory odpłynęły gdy zobaczył jak inni bywalcy karczmy, oczy tego przystojniaka. Nie były one bynajmniej brzydkie lub krzywe, wręcz przeciwnie to one wydawały się najpiękniejsze na twarzy. Były żywe, lśniące i pełne życia przekazując informację o dobrym stanie zdrowia ich posiadacza. Ale te ich krwistoczerwone tęczówki które świeciły się demoniczną czerwinią w cieniu oraz wiadomość przez nie niesiona do potencjalnych śmiałków którzy by mieli złe zamiary w stosunku do ich właściciela. Brzmiała ona krótko i byłaby zrozumiana nawet przez najbardziej prymitywne i bezmozgie istoty na świecie które patrzyły prosto na nie: "Zginiesz!" Z koleji do tych co stali obok mówiły kątem: "A Ty się nie śmiej! Będziesz następny!" . Gdy ta wiadomość dotarła do ludzi zgromadzonych w sali, zaczęli oni nerwowo unikać tych czerwonych kul śmierci. Ku jeszcze wiekszemu przerażeniu ludu karczmy, demoniczny przybysz skierował swe kroki w strone dwóch pozostałych niezwykłych gości karczmy, po czym usiadł koło nich, roztaczając po drodze wokół siebie aurę tajemniczości i grozy.

Naszczęście po krótkiej chwili bywalcą karczmy znowu we krwi zaczęły krążyć promile i zrobiło się na tyle normalnie by trzej nowo przybyli mogli spokojnie porozmawiać między sobą nie bojąc ię, że ktoś może ich podsłuchać.

-Paskudna pogoda no nie chłopaki?-powiedział brodacz.
-Pogoda, pogodą ale jak teraz wygląda moja fryzura! Wyglądam jak zmoczona kura.- odezwał się z kolei niebiańskie chłopięcie.
-I dobrze Ci tak, trzeba było nosić hełm jak ja a nie paradowac z gołą glacą by wszystkie białodupy widziały Twoją piękną idealną i gustownie usraną fryzurę! HAHAHA!- Roześmiał się głośnym na całą salę śmiechem krasnolud.
-Ja ci zaraz wcisnę ten dzurawy hełm do Twojej dziurawej i przeciekającej głowy po czym użyję jej jako sita przy następnym obiedzie!- Zripostował młodzian.
-A Wy znowu kontynuujecie swoje bezsensowne kłotnie o nic. Pamietajcie, ze brzybyliśmy do tego miasta by zarobić nieco grosza. I teraz Tu w TEJ karczmie mamy uzgodnić co zrobimy by je zarobić. A nie kłucić się kto ma ładniejszą fryzurę czy kogo glowa zostanie wykożystana na jutrzejszy obiad.Zrozumieliście?- powiedział spokojnie acz stanowczo czerwonooki.

Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć Czarodziejowi, do ich stolika podszedł jeden z bardziej już pijanych a co za tym idzie odważnych, stałych klientów karczmy.
-Ja przychodzę tu *hep* w imieniu *hep* wszystkich moich kolegów *hep* by powiedzieć *hep*, ze nie jesteście tu mile widziani *hep*- Wydukał wstawiony mocno przybysz od którego jechało już procentami na kilometr. Był to człowiek w średnim wieku i budowy. Ubrany był w jakieś szmaty i widać było, że nie widział już brzytwy od wielu długich miesiecy.
-Moch it grucht, pijaku- Warknął krasnolud.
-Co on tam*hep* mruczy pod tą zapchloną brodą?- wypluło 100 promili.
-To po krasnoludzku, znaczy tyle co: "idż się ogól".- Spokojnym tonem wytłumaczył czarci krwisty.
-I co*hep* to miało być?*hep* Mialo mnie to obrazić*hep*?
-Wiesz może Ciebie to nierusza ale jakbyś spróbował powiedzieć to jakiemuś krasnoludiwi to...-odparł niewinnym tonem złotooki chłopiec.
Nim najwyższy z trójki przyjaciuł zdążył powstrzymać pijaka przed wypowiedzeniem tych słów, 100 promili było szybsze.
-Moch it grucht, zapchlona brodo.
-Chyba się przeszłyszałem pijaczyno, czy ty naprawdę to powiedziałeś DO MNIE to co myślę? Masz czas jeszcze to odszczekać.- Niemal szepcząc na granicy wybuchu ostatnie słowa, powiedział krasnolud któremu ktoś właśnie kazał wykonać czynność równoznaczną z wyrokiem śmierci.
-Moch it grucht, kurduplu.-I znowu nim czarodziej był w stanie coś powiedzieć 100 promili było szybsze w pluciu słowami na czas.
-AGRGHHARR- ruknął pieniąc się jak wściekły pies, krasnolud.

To co dalej się działo nie trzeba opisywać, każdy z Nas lepiej lub trochę gorzej potrafi sobie wyobrazić typową rozrubę w karczmie. Nie warto wspominać o nisko latających talerzach ani o jeszcze niżej lecących ludziach. Każdy bił się z każdym, nikt nie wiedział dlaczego walczą ale nikomu brak powodu tej rozruby nie przeszkadzał w dobrej zabawie. Po prostu się bili i bili i bili aż do ostatku sił. Sam wybuch tej bitki zapowiadał wiele pracy na dzisiejszą noc, służbą pożądkowym miasta jak i kapłanom Ilmatera, któży zajmowali się opieką nad rannymi i cierpiącymi. Mieli by dzisiejszej nocy całkiem niezły utarg za niesienie pomocy ale niestety ta rozruba nie działa się w zwykłej karczmie. już w połowie zadymu szala potencjalnych zarobków przechyliła się na kożyść kapłanów Kelemvora, którzy w przeciwieństwie do swoich kolegów od Ilmatera nie zajmowali się leczeniem żywych a grzebaniem martwych. Z każdą kolejną chwilą zapowiadał się coraz cięższy dzień pracy dla kapłanów Sędziego Potępionych. Ostatwczny wynik walk w karczmie "Pod Podbitym Okiem" wyniusł 4 do 12 dla kapłanów Kelemvora. Po tej walce karczma pobiła wszelkie rekordy jeśli chodzi o zgony w ciągu jednej nocy i została ochszczona nowym mianem przez klientów, odtąd zwała się karczmą "Pod Martwym Klientem".

*****

Troche póżniej i dużo dalej od poprzedniego miejsca akcji trójka przyjaciół zarzuciwszy kaptury (lub kapelusze) na głowy szła dalej w swojej wędrówce.

-Musiałeś to zrobić, półgłówku jeden? Co ty jesteś zwierzę jakieś, że nie potrafisz zapanować nad swoimi emocjami?- przemówiła szybko postać w kapeluszu z wielkim rondem.
-Widzisz zawsze mówiłem, że to pólgłówek i ogr jakiś.- Zaśmiała się postać w kapturze.
-Ty też bąć cicho. Dobrze wiem, że to Ty podpuściłeś tego nieszczęśnika by powiedział TO do Niego- Wskazała palcem na najniższego, pierwsza postać.
-Przepraszam, ja nie chciałem ale nie mogłem pozwolić rzucać na mnie takich zniewag. Po prostu nie byłbym prawdziwym krasnoludem jeśli bym nie odpowiedzial na taką bezszczelną zniewagę!-Odpowiedział wskazany palcem.
-I co teraz zrobimy? Mieliśmy coś zarobic a tu taki klops.
-Jeśli chodzi o to to mogę coś na to zaradzić. Widziałeś jak wynosili kilka trupów z karczmy? Widać, że kościół Kelemvora będzie miał duży utarg za dzisiaj. A ja -tu młodzieniec wyciągnął z kieszeni święty symbol Kelemvora: wyprostowane ramię szkieletu trzymające złotą wagę sprawiedliwości.-Ja przecież też jestem kapłanem Władcy Umarłych i mógłbym pomóc moim kolegom z pracy w pochówkach tych biednych nieszczęśników. Zarobiłoby się TROCHĘ grosza.
-Czy nie widzisz ironi w tym co mówisz? Sam przyczyniłeś się do tej rozróby i do kilku tych śmierci przyczyniłeś się w sposób bezpośredni i TY chczesz teraz ich pochować? Ja bym w życiu nie chciał by ostatnią osobą jaka bym widzial przed włożeniem do grobu był mój morderca który, o zgrozo, wyraża jeszcze żal z powodu mojej śmierci i modli się za moją duszę by trafiła do nieba. Już nie mówię jak widok kapłana- mordercy który ściska się i przyjmuje w podzięce za taką piekną mowę i modlitwę za duszę zmarłego pieniądze od mojej rodziny, TYLKO ŻE TO ON MNIE ZAMORDOWAŁ i ma teraz jeszcze zarobić na tym? Zastanów się, bo to co teraz mówisz to herezja i już nie chce mi się z Tobą gadać.
Widzę, że straż jest bardziej czujna niż zwykle po tym "wypadku". Chodzcie za mną inaczej opuścimy miasto.
Po tych słowach Czarodziej wyjął z pod płaszcza jakiś proszek oraz kilka innych małych rzeczy przupominających a to deseczkę lub nawet miniaturowe dzwi. Wypowiedział kilkaa magicznych słow po czym wykonał szybkie ruchy rękoma i rzucił przed siebie miniaturowe dzwiczki. Niemal natychmiast rozrosły się i przybrały rozmiar normalnych dzwi tylko, że zawieszonych w powietrzu. Czerwonooki otworzył je ukazując za nimi barwy wszelkiej maści, co mniej przyzwyczajony do tego zjawiska człowiek mógłby dostać zawrotów głowy lub nawet sensacji żoładkowy od migoczących tysięcy barw. Ale brodacz ani złotooki nie dali po sobie poznać, żadnych tego typu objawów. Widać byli już przyzwyczajeni do tego typu podruży.
-Najpierw kozy.- Powiedział Czarto-krwisty i nie czekając na reakcję towarzyszy złapał po czym wrzucił do dzwi Niebiańsko-krwistego.
-A teraz kolej na osły.- Jednym zamaszystym kopem posłał ponad 150 kg krasnoluda do wnętrza dzwi-portalu.
-No i kolej na pasterza tych osłów i kóz.-Po tych słowach zaczął iśćw kierunku portalu. Zatrzymał się tuż przed nim i spojrzał w niebo z którego właśnie spadły ostatnie krople deszczu i szepnął:
-Całe życie z idiotami.-Po tych słowach przeszedł całkowicie przez portal który natychmiast zamnkął się za nim w lekkim błysku tęczowego światła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Doom
Dorosły



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań


PostWysłany: Sob 19:34, 18 Lut 2006    Temat postu:

Jak już mówiłem oto nowe opowiadanie. Nie ma nic wspólnego z krasnalami.

Elficki kowal.

W pewnej osadzie na zachodzie Elinu, świata w którym wszyscy żyli własnym życiem żył kowal o imieniu Tristu. Człek o niezwykłych umiejętnościach kowalskich. Posiadał on syna Pirona, który o kowalstwie wiedział tylko tyle, że ojciec gdy wraca z kuźni to jest umorusany od smoły. Od samego początku istnienia Pirona ojciec próbował wbić mu trochę kowalskiego rzemiosła do głowy, ale ten z kolei ciągle gadał o podróżach, smokach i wielkich górach złota. Tristu mimo podeszłego wieku wyglądał całkiem młodo. Jego kruczoczarne włosy teraz zostały jekko rozjaśnione przez siwe włosy, które coraz łatwiej dało się zobaczyć. Twarz miał gładką i zawsze równo ogoloną. Matka Pirona zmarła przy porodzie i nigdy nie widziała syna, tak jak on nigdy nie widział jej. Z opowieści ojca wiedział, że była piękną kobietą i niezwykle dobrą.
-Można byłoby powiedzieć, że jesteś do niej podobny- mawiał ojciec-ale twój rozum daje dużo do myślenia. Tylko te smoki Ci w głowie i przygody.
Póki co zielono-niebieskie oczy Pirona nigdy smoka nie widziały, a on wciąż nic nie robił tylko rozmyślał o dalekich podróżach. Lata mijały, a Tristu robił się coraz starszy i nie mógł już sam prowadzić kuźni. Przyszedł ten nieunikniony moment kiedy to warsztat ojca będzie musiał przejąć Piron.
-Pironie, mój drogi synu-rzekł już siwowłosy i siwobrody Tristu-teraz to Ty musisz przejąć zakład. Tak jak ja przejąłem go od ojca. Wiem, że rzemiosło kowalskie to twoja przestroga, ale nie mogę pozwolić żeby kowadła i młoty pordzewiały.
-Ojcze, ale ja nie wiem nawet jak młot trzymać i jak żelazo grzać-odparł przejęty Piron-Może sprzedajmy zakład, a z pieniędzy jakoś przeżyjemy do lata i wtedy ja pracę znajdę.
-Czyś ty zgłupiał!!!-wydarł się Tristu-Nigdy w życiu. Nawet po mojej śmierci nie waż się tego robić.
-Ojcze wiem, że zawsze chciałeś żebym prowadził kuźnie gdy ty już nie będziesz miał na to sił, jednak dobrze wiesz co jest moim przeznaczeniem-odpowiedział zmieszany Piron.
-Gdybym tylko miał więcej czasu już dawno wybiłbym Ci te twoje smoczydła ze łba Dobrze wiesz, że takie,stwory nie istnieją. Mamki opowiadają bajki żeby dzieci spały grzecznie, a ty chłop dwadzieścia przeszło lat i co sobie myślisz-ponownie wydarł się kowal.
-Zrobię to co uznam za słuszne, Jeżeli nie chcesz weź ze sobą tą przeklętą kuźnię-odkrzyknął młodzieniec.
W izbie zrobiło się zimno. W kominku zgasło nagle mimo, że Piron przed chwiłą dorzucił sporą ilość drewa. Drzwi wejśćiowe zaskrzypialy cicho i ktoś wszedł do ich domu.
-Łap za kusze-szepnął Tristu do syna.
Młodzieniec wykonał posusznie polecenie i już nakładał strzałe na prowadnice gdy błysnęło oślepiające zielone światło i kusze wyleciała przez zamknięte okno. Ku kowala i jego syna ktoś się zbliżał. Postać była strzelnie owinięta płaszczem. Jedynym światłem w izbie był blask księżyca który wdzierał się przez rozbite okno. Przy tak słabym oświetleniu nie dało się dokładnie zobaczyć kim jest postać. Gdy zbliżyła się jakieś trzy kroki do łoża na którym leżał Tristu, Piron skoczył przed ojca i rzucił się na intruza.
-Precz z tąd, zostaw nas w spokoju-wydarł się młodzieniec tak, że z sufitu opadł kurz.
Gdy tylko Piron ruszył w stronę zakapturzonej postaci znowu błysnęło światło, tym razem niebieskie. W tej samej chwili ciało chlopaka spoczeło na podłodze.
-Co żeś mu zrobił łotrze?!?-krzyknął Tristu.
-Uspokuj się Tristu-rzekł spokojnie tajemniczy intruz.
-Nie mów mi co mam robić i skąd znasz moje imię?!?-ponownie, lecz tym razem ze zdwojoną siłą w głosie odparł kowal-
-Elfy wiedzą dużo więcej niż Ci się wydaje.
CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Doom
Dorosły



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań


PostWysłany: Pon 20:58, 20 Lut 2006    Temat postu:

Przyjaźń z przypadku.

Rozdział Pierwszy-Wielka Ucieczka

W celi numer dwanaście, która znajdowała się w lochach zamku Drun, stolicy kraju Tyronus żył więzień. Nikt wiele o nim nie wiedział, gdyż trafił tu niedawno. Szczerze mówiąc im mniej ludzie o nim wiedzieli tym lepiej dla nich. Strażnicy również za nim nie przepadali po tym jak jeden z ich kolegów zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Owy nieznajomy z tego co głosiły plotki był elfem. Rasa ta nie była zbytnio lubiana wśród śmiertelnych ludzi. Co niektórzy opowiadali również, że włada magią żywiołów. Powiadano, że ma piękną twarz i oczy tak jasne, że ich koloru nie dało się zbytnio określić, a jego włosy świeciły niczym złoto. Król wydał na niego wyrok śmierci po tym jak został złapany na obrzeżach ludzkiego królestwa. Elf nie zostałby złapany gdyby nie to, że ścigało go konno jakieś półtora tuzina rycerzy królewskich. Do wyroku dochodziło jeszcze morderstwo strażnika jakim został obciążony.
W celi obok z numerem jedenaście mieszkał również skazaniec, którego kara była jednakowa jak elfa. W tej celi natomiast nie mieszkał już ktoś tak ciekawy jak w celi obok. W owym pomieszczeniu mieszkał Werun, miejscowy złodziejaszek, który trafiał do celi pod zamkiem w regularnym czasie. Był człowiekiem o brązowych włosach i zielonych oczach. Nie był wysoki jak na człowieka. Elf obok był od niego wyższy jakieś 10cm.
Elf jak zwykle siedział w kącie celi i patrzył w gwiazdy. Pod drzwiami leżał talerz z jedzeniem, którego nie tknął od samego początku jego pobytu tutaj. Nawet myszy wybrzydzały i co niektórych kawałków nie tykały. Werun leżał z rękami założonymi pod głowę i śpiewał sobie swoje pieśni, które cieszyły się popularnością w miejscowych karczmach. Strażnicy jak to zwykle bywało na wieczornej zmianie spali na oparci o stół, który stał przy wejściu do lochów, a dokoła stały trzy krzesła. Tej nocy jednak tylko jedno z nich było zajęte.
-Ty dziwak-szepnął Werun do elfa.-jak Cię zwą???
W zamian odpowiedziała mu głucha cisza przerywana chrapaniem strażnika.
-Ale żeś załatwił tego jednego-ponownie szepnął więzień, pragnąc usłyszeć głos elfa-co żeś mu zrobił???
-Jeżeli chcesz mogę Ci zaraz pokazać tylko wystaw za kratę swój parszywy łeb-odparł cichy melancholijny głos.
Bardzo się spodobał głos nieznajomego Werunowi dlatego próbował nawiązać dalszą rozmowę.
-Werun jestem-ponownie szepnął człowiek tym razem jego ton był nieco bardziej przyjazny.
-Co mnie to obchodzi człowieczyno-odburknął elf.
-W takich warunkach nie ma się co sprzeczać. Mam zamiar stąd prysnąć.
-Ciekawe jak TY, zwykły człowiek, masz zamiar to zrobić.
-W takim razie użyj tych swoich żywiołów i rozwal te mury-rzekł Werun, jak najciszej tylko potrafił, aby nie zbudzić strażnika.
-Kto Ci powiedział, że jestem magiem. Zwykłe plotki, które powstają tylko przez takich jak TY.-ponownie odburknął elf takim tonem, który dawał do zrozumienia, że nie ma ochoty na dalszą rozmowę.
Jednak Werun nie odpuszczał. Gdy próbował ponownie spytać o imię nieznajomego, w tym samym momencie do lochu wbiegł jeden z strażników.
-Jak zwykle śpi-wydarł się przybiegły przed chwilą i trzepnął z całej siły celnika. Ten zerwał się na nogi i z głupim wyrazem twarzy zaczął się rozglądać po lochach.
-CCCCo się dzieeeeje- rzekł z potwornym ziewnięciem strażnik, po czym ponownie został zdzielony przez łeb.
Werun i elf zorientowali się, że coś w zamku jest nie tak i w głowach zaświtała im nadzieja na ucieczkę.
-Co się dzieje-wydarł się przybyły strażnik- dokoła orkowie i trole, a ty pytasz co się dzieje. Rusz swój leniwy zad do głównej bramny tam są potrzebni tacy jak ty. Posłużycie jako mięso armatnie-to ostatnie zdanie dodał już nieco ciszej i z nieco ironicznym uśmiechem.
-Za co posłużę-spytał wciąż na pół przytomny strażnik.
-Za nic. Do głównej bramy, ale JUŻ-po raz kolejny wydarł się przybyły.
Celnik wybiegł z lochów poprawiając hełm na głowie i w biegu dobywając miecza. Przybyły strażnik zaczął się rozglądać po lochu.
-Wy za to zostaniecie skazani później. Póki co tu siedzieć i zamknąć ryje. Jeżeli polegniemy no cóż, to nie my wykonamy wyrok.- wybiegł z celi i nawet nie zauważył, że celnik na tyle zaspany nie wziął kluczy do celi leżących na stole.
-Elfie rób coś-panikował Werun. Tylko oni znajdowali się w lochach.
-Niby co. Mam użyć magii-po czym uśmiechnął się sam do siebie bo dostrzegł nadzieję która leżała na stoliku.
-Z czego się cieszysz głupcze-wciąż spanikowany Werun nawet nie dostrzegł tego co widział elf.
-Jeżeli byś przestał się mazać i rozejrzał dokoła zobaczyłbyś, że ten głupi strażnik zostawił klucze od celi.-z ponownym uśmiechem odparł pierwszy z więźniów.
-No i co z tego jak masz zamiar je zdobyć???- zapytał człek.
-Spróbuje się przecisnąć przez kraty. Ludzie robią zbyt szerokie kraty. Bo myślą, że tylko sami sobie będą więźniami.
-Więc tak załatwiłeś tego strażnika-spytał ponownie Werun.
-Nie ja nie miałem z tym nic wspólnego.-odparł Elf.
-Ja miałem-odparł nieznany głos z celi z numer jeden.-Jeżeli uda wam się zdobyć klucze pomóżcie mi wyjść.
-Kim jesteś-spytali równocześnie obaj więźniowie, którzy jeszcze przez chwilę myśleli, że są sami w lochach.
-Nie czas na gadanie-odparł spokojnie głos-Wszystko w swoim czasie.
Elf wydostał się poza celę i złapał klucze. Teraz jednak zaczął się zastanawiać czy powinien otworzyć cele Weruna i tego nieznanego.
-Na co czekasz-powiedział człowiek-Musimy się stąd wynosić, otwieraj.
W sercu elfa jednak rozpaliła się iskra współczucia dla człowieka i tego kogo nie znał.
-Już idę-rzekł elf-Zamyśliłem się.
-W takiej chwili, na myślenie Ci się zebrało-rzekł z oburzeniem człek.
Elf podszedł do drzwi Weruna włożył klucz w zamek, w drzwiach strzyknęło i jego oczom ukazał się niski człowiek o brązowych włosach. Mimo swojego wzrostu bary miał szerokie, a ramiona umięśnione. Elf wyciągnął do niego swoją dłoń.
-Elinel jestem-rzekł z przyjaźnią w głosie elf.
-Werun-odpowiedział i uścisnął swoją ogromną dłonią, dłoń elfa-Dziękuję Ci.
Patrzyli jeszcze na siebie przez chwilę po czym skierowali wzrok na kraty od celi numer jeden. Ze zmieszaniem jeszcze raz spojrzeli na siebie. Nie wiedzieli co mają zrobić gdyż więzień tam mieszkający nie był zbyt rozmowny, kto wie czy nie rzuci się na nich i pozabija.
-Nie macie się czego obawiać-rzekł głos, tak jakby czytał w ich myślach-Nie pozabijam was.
Chwiejnym krokiem Elinel wraz z Werunem podeszli pod kraty z numerem jeden i ich oczom ukazała się postać człowieka z długą siwą brodą w szatach które zamiatały posadzkę celi.
-Jestem Saronis, otwórz proszę moją cele-rzekł przyjaźnie.
Elf wykonał posłusznie polecenie z niezwykłym zaufaniem do nieznajomego. Ponownie strzyknęło w zamku i już Sironis był na zewnątrz. Uścisnął dłonie jego zbawicieli i dziękując im z całego serca.
-Wynośmy się stąd-powiedział tajemniczy więzień, który chyba chwilowo nie miał zamiaru do jakichkolwiek wyjaśnień.
Elinel odłożył klucz na swoje miejsce, po czym z lochu wybiegły trzy postacie wspinając się po schodach wiodących w górę zamku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Lord Kenji Złoty Smok
Dorosły



Dołączył: 26 Lis 2005
Posty: 277
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ŁÓDŹ


PostWysłany: Czw 19:32, 23 Mar 2006    Temat postu:

Melfast siedział za ladą w swojej karczmie obserwując gości. Niektórzy raczyli się piwem i grali w karty. Inni nie mający już sił osunęli się pod stół i czekali aż karczmarz każe im wyjśc. Byli też tacy którzy starali się o względy znajdujących się w lokalu pań. Te zaś cieszyły się z powodzenia i u śmiechały do swoich adoratorów. Wydawało się, że dzień będzie jak każdy inny. Melfast po raz kolejny nalał piwa do potężnych kufli po czym zajął się czyszczeniem lady. Był już późny wieczór i na zewnątrz było ciemno. Spojrzał przez okno. Z nieba zaczęła się lać na ziemię rzęsista ulewa.

***
Formacja obronna wieśniaków i władz miasta powoli zaczynała się walić. Ghule z dzikim zapałem w skakiwały między szeregi i porywały jadna z osób. Następnie rzucały się na nią i rozszarpywały mięso. Wioska popadała w panikę. Ludzie próbowali nadziać swoich przeciwników na jakąkolwiek broń. Jednak strach paraliżował ich do tego stopnia że nie byli w stanie bronić się zbyt długo. Padali jeden po drugim pod kłami wściekłych upiorów.
Artemis siedział na karym koniu patrząc na całą scenę. Upiorny uśmiech wykrzywiał jego twarz za każdym razem gdy któryś z wieśniaków wrzeszczał w agoni bólu i strachu. W jednym ręku trzymał długi półtoraręczny miecz z ozłacaną klingą, a w drugiej dłoni dzierżył pochodnię.
Uderzył nogami w boki swojego wierzchowca popędzając go do biegu. Podniósł miecz na wysokość głowy, a klinga zaśpiewał rozrywając tętnice kolejnej ofierze. Następnie szybkim skokiem zszedł z konia. Cisnął pochodnią między grzywę biednego zwierzaka. Ten z zapaloną głową miotnął się i zarżał przeraźliwie. W następnej chwili formacja wieśniaków rozpadła się doszczętnie starając się uniknąć zderzenia z oszalałym zwierzakiem.

***
Spalone domy i pomordowani wieśniacy. Trupy walały się wszędzie gdzie sięgnąć okiem. Z tętniącej życiem mieściny zostało tylko zniszczenie i krążąca wokół śmierć. Niegdyś zielona opleciona rosą trawa przybrała kolor krwi. Całą okolicę otaczał odór śmierci.
Taki obraz widniał właśnie przed umarłymi oczami Artemisa. Scena ta napełniała go zadowoleniem i satysfakcją. Zadał śmierć wielu istnienią wzmacniając przy tym swoją armię.
Odwrócił głowę od przeraźliwego widoku. Wydał rozkaz do wymarszu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Gość








PostWysłany: Nie 18:29, 04 Cze 2006    Temat postu:

Moje opowiadanie brzmi tak:

Za górami, za lasami żył wielki smok. Każdy się go bal bo był straszny. Pewnego dnia jeden z rycerzy królewskiego dworu zebrał cały oddział wojsk i wyruszył na wojnę ze smokiem. Całe państwo zebrało i patrzyło jak rycerze walczą ze smokiem. Jednak po chwili wszystko umilkło. Mieszkańcy paczyli tam cały czas aż w końcu zrozumieli ze smok wygrał bitwę. Król był bardzo zmartwiony ponieważ po tym jak rycerze wyruszyli na wojnę ze smokiem a potem Ja przegrali smok zaczął atakować państwo. Pewnego razu smok przestał atakować państwo, ale to nie oznaczało że między państwem a nim jest choć trochę przyjaźni. Kilka dni później państwo najechał inny kraj. Dla króla było już jasne ze wróg przejmie władzę nad państwem gdyż królestwo nie miało żadnego rycerza. Nagle król usłyszał ze ktoś wchodzi na sama górę zamku ( czyli tam gdzie się on znajdywał) król tylko spojrzał na Arnie wroga gdy jeden z żołnierzy wpadł do pokoju króla. Król pomyślał „to już koniec” gdy zobaczył. Był coraz bliżej gdy zrobił coś co bardzo zdziwiło króla. Smok zaczął atakować przeciwnika. Żołnierz który był w pokoju króla zagapił się a król od razu jak to zobaczył wyciągnął swój miecz i zabił wroga. Król zobaczył ze przy oknie przystał smok więc go dosiadł. W końcu smok z królem wygrali bitwę ,a smok zebrał do siebie smoki i stworzył tak zwana grupę PRADRAGONS.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Lord Kenji Złoty Smok
Dorosły



Dołączył: 26 Lis 2005
Posty: 277
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ŁÓDŹ


PostWysłany: Sob 18:55, 10 Cze 2006    Temat postu:

Prolog

A więc otworzyłeś ten dziennik podróżniku ? Tak dobrze przeczytałeś, trzymasz w ręku dziennik. I mam nadzieję, że nie jesteś śliniącym się ogrem ani czyhającym gdzieś w cieniu wampirem...Nie jesteś ? To dobrze. Nie przepadam za takimi typami.
Eee.. o czym ja to.. Ach no tak !Tak więc rzeczy o których zaraz tu przeczytasz są historią mojego życia. Nie zawsze było kolorowe i szczęśliwe ale ekscytujące owszem ! No właśnie& więc postanowiłem, że fajnie by było spisać wszystkie moje przygody. Więc zacznę od początku:
Na imię mi Merwin Tumblebrook. Jestem człowiekiem hmm... nieprzeciętnego charakteru. Wychowałem się w małym mieście i już od dziecka wykazywałem duże zainteresowanie w dziedzinie technologii oraz różnym rodzajem broni. Ponad to sam wymyśliłem nawet kilka ciekawych wynalazków. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie moja zbytnia ciekawość sztuki& sztuki złodziejskiej. Nie, nie byłem złym dzieciakiem ! Po prostu rodzice zbyt często znajdywali w moim pokoju różnego rodzaju błyskotki należące do sąsiadów i kupców. Kiedy moje "talenty" zwróciły się ku materiałom wybuchowym połączonym z bankami rodzice uznali, że tak więcej być nie może. Zanim się zorientowałem byłem już w Akademii Małoletnich Przestępców. Chyba nie muszę tłumaczyć jaki wzbudziło to we mnie entuzjazm ?
Tak czy siak nie miałem wyboru& musiałem zwiać ! Przyszło mi to dość łatwo. W końcu nikt nie mógł się spodziewać, że ktoś może uciec wraz z brudną bielizną& ale mniejsza o szczegóły ! Tak więc niedługo potem byłem wolny. Nie miałem zbytnio gdzie się podziać więc szedłem przed siebie. Niedługo potem dotarłem do "Oberży pod jeleniem"- karczmy w Thais w której zaczęła się cała przygoda.

Merwin Tumblebrook


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Lord Kenji Złoty Smok
Dorosły



Dołączył: 26 Lis 2005
Posty: 277
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ŁÓDŹ


PostWysłany: Pon 17:41, 12 Cze 2006    Temat postu:

Merwin spojrzał krytycznie na swoich przeciwników. Na doświadczonych wojowników to oni nie wygladali jednak długie ostrza w ich rękach mogły wiele zmienić. Niziołek nie miał przy sobie żadnej broni, a to stanowiło dośc pokaźną komplikacje.
Jeden ze zbirów uśmiechmnął się pokazując piękne ubytki na uzębieniu. Ponad to z brody zwisał mu kawałek obiadu- ryby jak można poznać było po zapachu. Drugi opryszek też urodą nie grzeszył. Podbite oczy wskazywały na zbyt czeste odwiedziny w miejscowych spelunach, a długa blizna sięgająca przez pół twarzy podkreślała efekt.
-I co nam teraz powiesz mały ?- to był chyba ten mądrzejszy.
-Zebyś się umył.
-C..co ?!
-Ech.. człowieku. Chciałem ci zasugerowac, że capi od ciebie jak od wieprza..
-Ty... zginiesz za to !
Uśmiech na twarzy zastąpił mu natychmiast wyraz niezanowolenia. Zamachnął się mieczem szykując się do ciosu. Niziołek cofnał się do tyłu chcąc zrobić unik. Niestety postawił źle stopę i próbując nie stracić równowagi odsłonił się bokiem do przeciwnika. Ten widząc nagły zwrot sytuacji pchnął ostrze przed siebie. Merwin właśnie tego oczekiwał... podpierając się drugą nogą obrucił się na ziemi i wpakował niedoszłemu zabójcy stopę prosto w zeby. Ten zasoczony siłą ciosu upadł na ziemię mdlejąc.
Drugi z opryszków nie zamierzał popełniać tego samego błedu. Zanim niziołek zdążył na niego spojrzeć wysunął swój miecz i wycelował nim prosto między łopatki przeciwnika. Chwilę później czuł już ostrze przebijające się przez zbroje i wbijające się w skórę masakrując organy.
Sekunde później bantyda leżał martwy. Stała nad nim wysoka ciemno ubrana postać wycierająca ostrze swojego miecza z krwi...

***

Merwin przez chwilę stał w miejscu. Rozważał czy to co przed chwilą zobaczył jest prawdą czy tylko głupim snem. Po trzech uszczypnięciach i siarczystym policzku stwierdził, że chyba nie uda mu sie obudzic i będzie musiał dowiedzieć sie czegos więcej o nowym towarzyszu. Zrobił krok do przodu chcąc wykonac swoje postanowienie lecz znowu stanął. Postaci już tutaj nie było... a to było już wyjątkowo dziwne. Omiutł oczami okolice i stwierdził, że rzeczywiście jest tu tylko on i jego niedoszli zabójcy. Podszedł do jednego z nich. Był martwy, a to znaczyło że postać nie była zjawą. Drugi z oprychów był jeszcze żywy choć nieprzytomny. Merwin przez chwilę bił się z sumieniem po czym wziął miecz i wbił go w głowę przeciwnika.
Następna czynnośc była dla niziołka oczywista. Spiesząc się przeszukał ofiary zabierając wszystkie rzeczy któe wydawały się wartościowe. Następnie uciekł do najbliższej karczmy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Aslan
Dojrzały



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Pią 16:19, 14 Lip 2006    Temat postu:

Podziemna mozaika

Zmęczony Saliwan postanowił w ten upalny dzień przespac sie choc na pare chwil.Kiedy właśnie zasnol obudził go dziwny łomot.No tak pan Katerfild znowu coś robił.Zdecydował połynąc łodzią do pobliskiej wyspy.Kiedy tam dotarł poszukał w głąbi wyspy jakieś ciche miejsca i zaczoł leżakowanie.Przypomniały mu się czasy kiedy razem z kolegami ruszał na tę wyspe po tajemnicze skarby.W rzeczywistości były to pieprzniczki solniczki mamy które wcześniej chowali-ehhh to były czasy-pomyślał( jednak było to nie dalej jak 3 lata temu Smile ).Kiedy wreście ogarniał go sen załuwarzył ,że pod drzewem znajdowało się okrągłe zagłębienie zupełnie jakby ktoś kiedyś w tym miejscu kopał. Wyobraźnia podsunęła Saliwanowi obraz piratów, którzy ukryli tu swoje skarby. Popłynął więc z powrotem do wioski i wrócił pod drzewo z dwoma kolegami: Didierem Tokiem i Anthonym Ransenem. Trójka przyjaciół przywiozła ze sobą kilofy i łopaty i z miejsca zabrała się do rozkopywania ziemi pod wielkim dębem. Wkrótce stało się jasne, że dziwny dół nie powstał w wyniku naturalnych procesów. Ziemia wewnątrz zagłębienia dawała się łatwo wydobywać, natomiast na brzegach była twarda jak skała, nosiła też ślady uderzeń kilofa. Najwyraźniej ktoś kopał tu już przedtem. Na głębokości około pół metra poszukiwacze skarbów natknęli się na warstwę kamieni przypominających bruk, najwyraźniej ułożonych przez człowieka. Usunęli tę warstwę i kopali dalej.Metr głębiej odkryli platformę ułożoną z dębowych pni: nadgniłych z wierzchu, jednak mocno osadzonych w ścianach z twardej gliny. Choć usunięcie tej warstwy sprawiło im nieco więcej kłopotów, po kilku godzinach mogli kopać dalej. Na głębokości trzech metrów dotarli do identycznej warstwy pni. Tym razem wyciągnięcie belek przerosło ich możliwości. Uznali więc, że w trójkę nie są w stanie dalej kopać; postanowili na jakiś czas zapomnieć o skarbie i wrócili do swoich codziennych zajęć.Jednak siła tego miejsca nie dawał im życ i po jakimś czasie wrucili . . .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Kluska
Dorosły



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa


PostWysłany: Wto 16:42, 01 Sie 2006    Temat postu:

Prolog
23 X 1843
„Drogi Ramusie!
Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło! To stało się jakiś tydzień temu, kiedy siedziałem razem z Tomem w barze „Toxic” (sama nazwa przyprawia o dreszcze, ale innego w pobliżu nie było a musiałem odpocząc i się napic). I wtedy to się stało. Gadałem z Tomem i z Thomasem (akurat go tam spotkałem). Nagle usłyszeliśmy wielki huk. Potem coś wpadło przez sufit, porozwalało i poniszczyło kilka stołów i krzeseł, porwało Thomasa i uciekło tak samo jak wpadło- przez sufit. To stało się tak nagle i tak szybko, że zdążyłem zobaczyc tylko jego 10 metrowe cielsko, wielkie skrzydła, ostre i mocne niczym tytan szpony, wielkie, białe jak kły słonia zębiska i oczy, w których widac było płonący ogień. Długo zastanawiałem się, co to było i doszedłem do wniosku, że to jakieś wielkie gadopodobne stworzenie.
Ponieważ jesteś moim bratem,musze o tym z Tobą pogadac. Spotkajmy się 18 XII przy tym barze (dobrze wiem, że wiesz gdzie to jest). Pamiętaj, aby zabrac swój miecz tak na wszelki wypadek.


Twój brat
Ken."


Ciekaw jestem, co to było… Hmm… To przecież już pojutrze!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
smok006
Wiekowy



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 764
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa


PostWysłany: Czw 12:19, 24 Sie 2006    Temat postu:

PROLOG
30 Młodych krasnolódów siedziało na wozie.Jeden z nich powoził reszta rozmawiała o nadchodzącej wojnie z orkami.Wszyscy byli uzbrojeni w grube tarcze i topory.Na ich hełmach widniał symbol ich klanu Iren Dan Młot i kowadło na białym tle.Zeldor odezwał się do swojego brata:
- chmury wojny rozciągają się na wschodzie miejmy nadzieje że te przeklęte elfy szybko do nas dołączą bo inaczej zginiem.
-oj oj -odpowiedział Pikel jego młodszy brat.Jako jeden z nielicznych był druidem i pewnego razu połknął rośline trującą i od tego czsu nie mógł mówić z ludzmi ale ze zwierzętami i roślinami owszem.
Za nimi siedział krasnolud o siwej brodzie.Był to Wardo dowódca klanu Iren Dan.Był stary ale z całehp klanu nie miał sobie równych.Gdy dostał wiadomość od Hortarga króla krasnoludów,że orkowie atakują wziął swój klan i ruszył na pomoc.Walka była zarzarta ale wygrali i dzięki temu zniszczyli orków na północy.Ogromnie ucierpieli w tym starciu i zostało ich zaledwie garstka.Teraz jechali do cytadeli Felbar by wszystko w spokoju przygotować i omówić taktyke.Zastępcą Wardora był Zeldor.Wnet usłyszeli świst i i Wardor stoczył się z wozu ze strzałą wbitą w bok.konie spłoszone zaczeły biec cwałem aż wkońcu usłyszeli koleiny świst i jeden z koni przewróił się.Wóz przeturlał się pare metrów i zatrzymał się na lewym boku.koleine dwa krasnoludy zgineły.Zeldor i jego brat Pikel przeurlali się i zatrzymali w w gęstej trawie.Ich ostatnim widokiem była grupka walczących krasnoludów z wylewającą się z lasu hordą orków a za nimi stali giganci i rzucali w nich drzewami,oboje z licznymi ranami stracili przytomność....
Gdy się obudzili pierwsze co ujżeli to płonący wóz i ciała martwych pobratyńców i krasnoludów.Głowa i dowódcy była nabita na włócznie.Minuty mijały a oni nadal nie przestawali płakać i wygraezać orkom i gigantom że się zemszczą.Urządzili wszystkim pogrzeb pozbierali z wozu prowiant i wyruszyli w droge do Cytadeli Felbar....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez smok006 dnia Pią 19:59, 25 Sie 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
smok006
Wiekowy



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 764
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa


PostWysłany: Pią 14:33, 25 Sie 2006    Temat postu:

Rozdział1 Samotne krasnoludy
Dwa dni po straszliwym wypadku bracia z klanu Iren Dan nadal podróżowali do Cytadeli Felbar.Krasnoludy nie zdawały sobie o tym sprawy o wysłanym za nimi pościgu. Worgi- straszliwe wilki które słuzyły orkom za pościg juz za nimi pędziły.
.Worgi były wilkami orków.Trzeciego dnia o świcie zbudziło ich wycie.
-oj oj - powiedział Pikel.
-masz racje bracie to worgi.Zeldor jako jedyny rozumiał co mówi brat - musimy uciekać.I dwa krasnoludy popędziły ścieżką ile tylo sił w nogach miały.Worgi były dwa razy większe i silniejsze niż zwykłe wilki.Zęby miały na 5 cm a pazury na 6 cm .Skóra worgów była brązowa.Były zabójcami doskonałymi.Z łuku czy z kuszy praktycznie nie dało się ich zabić chyba że bardzo silny i precyzyjny strzał w szyje lub w głowe.Na tułowiu miały za grubą skóre.O zmierzchu ujadanie worgów było już bardzo blisko braci.Postanowili z nimi walczyć.rozpalili ognisko bo worgi tak jak niektóre zwierzęta bały się ognia..Zeldor wyciągnął swój jednoręczny topór i przygotował tarcze natomiast Pikel tylko się uśmiechnął -Zeldor był gotowy do walki.Ujadanie worgów ucichło.Na polane wyskoczyły 4 wilczki.Były doskonałymi okazami swojej rasy.Gdy tylko spostrzegli krasnoludów rozpoczęły szarże.Gdy znalazły się zaledwie 10 metrów od braci Pikel wystąpił na przód i przemówił do nich po cichu.Dwa worgi uspokoiły się i uciekły natomiast dwa poostałe rzuciły się na Pikela i Zeldora.Pikel w mgnieniu oka wyjął swój buzdygan.Pierwszy z worgów zaatakował Zeldora ostrymi jak halabardra pazurami które poważnie uszkodziły jego tarcze.W odpowiedzi Zeldor ciął swym toporem w bok bestii pozostawiając tam głęboką rane.Worg jeszcze raz zaatakował i tym razem całkowicie rozwalił tarcze z grubego drewna.Zeldor pod wpływem uderzenia przewrócił się na bok wypuszczając z ręki topór.Potwór popatrzył na Zeldora i próbował ugryżdz do w w szyje lecz w ostatnim momencie krasnolud wyciągnął za pasa sztylet i wbił go w otwartą paszcze worga.Tkwił tak chwile aż wkońcu wypuścił z ręki sztylet która krwawiła obficie po zetknięciu się ze zębami worga podczas ataku.Wtym czasie Pikel walczył z drugim worgiem.Pikel śmiało zaatakował w dosyć pokażne nogi worga.zostawiając płytką rane.W odpowiedzi worg pazurami zaatakował noge krasnoluda i zostawiając szeroką rane.Pikel zobaczył kilka sporych kamieni i dzięki mocą druidzkim podniósł je z ziemi i cisnął w worga.Pociski nie były na tyle mocne by poważnie zranić worga ale wystarczyły by rozproszyć go i wtedy Pikel ignorując ból nogi skoczył na worga i wbił mu w bok buzdygan do samej rękojeści.worg zawył z bólu i uciekł w las.
-Pierwszą rundę wygraliśmy ta sfora ma już dośc walki-powiedział Zeldor - ale inne z pewnością nas dopadną.
-Chyba że złapiemy je pierwsi- oznajmił Pikel zdumionemu bratu.-Kierują nimi orkowie jeśli się pozbędziemy ich pokonamy też worgi.Zeldor przyglądał mu się kilka chwil bez słowa lustrując ranną nogę Pikela.
-A więc znajdzmy sobie paru orków.odpowiedział Zeldor i ruszyli na poszukiwanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum Forum sojuszu PRADRAGONS Strona Główna -> Wasza Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group.
Theme Designed By ArthurStyle
Regulamin